Osoby wyruszające po raz pierwszy do Buenos Aires obawiają się przeważnie tutejszych milong: czy poprosi mnie jakiś sensowny potomek gauczów? Czy gibka criolla da mi się wyrwać na parkiet? Obawy te chcielibyśmy na wstępie rozproszyć: każdy tu swoje wytańczy, a mroczne legendy można włożyć między bajki. Warto jednak pamiętać o kilku zasadach, aby uniknąć gorzkiego rozczarowania. (Zaznaczam, że poniższe wskazówki wynikają z naszego osobistego doświadczenia i poczynionych przez nas obserwacji. Nie byliśmy na wszystkich tutejszych milongach i z pewnością nie rościmy sobie pretensji do wyczerpania tematu. Dobrze więc podpytać przez wyjazdem inne osoby, które były w Buenos).
Porady unisex.
1. Rezerwujmy telefonicznie miejsce na milondze, prosząc, aby było one „cerca de la pista”. Jeśli zostaniemy upchnięci gdzieś w drugim czy trzecim rzędzie stolików, niewykluczone, że przesiedzimy cały wieczór. Dotyczy to zwłaszcza małych milong typu „El Beso” czy „Maipu 444”, ale także „Villa Malcolm” (aczkolwiek nie wiem, czy tam można rezerwować). W „La Virucie” ulokowanie nie ma specjalnego znaczenia, a w „Practice X” – żadnego – tu zresztą nie ma drugiego rzędu, a każdy siada, gdzie popadnie.
2. Na bardziej tradycyjnych milongach nie należy zmieniać obuwia przy stolikach. Zróbmy to w taksówce lub przy wejściu.
3. Jeśli idziemy na milongę z partnerem/partnerką, lepiej poprosić, by posadzono nas osobno (ale najlepiej w miarę blisko siebie). Siedzenie przy jednym stoliku niechybnie sprawi, że wszyscy wezmą nas za czułą parkę, której broń boże nie należy przeszkadzać. Wbrew niektórym opiniom nie ma natomiast potrzeby chodzenia na osobne milongi. Przeciwnie. Zatańczmy ze sobą kilka tand (z przerwami). W ten sposób zademonstrujemy swoje umiejętności i ośmielimy innych partnerów.
4. Zapamiętujmy gęby osób, z którymi już tańczyliśmy (czy choćby ćwiczyliśmy na lekcjach). Jeśli nie jesteśmy tancerzem bardzo zaawansowanym, będzie to nasz podstawowy target.
5. Starajmy się wyglądać na bardzo pewnych siebie. Mina: „nikt ze mną nie tańczy, zaraz popełnię samobójstwo” jest przeciwskuteczna.
6. Pamiętajmy, że tutaj na milongach wszyscy wszystko widzą i zapamiętują. Ale nie dajmy się zwariować! W końcu to zwykłe potańcówki.
Dla facetów:
1. Dobierajmy milongi do naszego stopnia zaawansowania. Jeśli tańczymy od niedawna, lepiej wybrać dużą milongę (np. „Canning” czy „Niño Bien”) lub taką, na której średni poziom tańca zbliżony jest do naszego (np. „El Beso” w soboty).
2. Starajmy się nie odstawać zbytnio ubiorem i wyglądem od innych hulaków, słowem nie nalepiajmy sobie na czole wizytówki: „jestem turystą i nie wiem, co jest grane”. Szybko zorientujemy się, że ludzie inaczej stroją się do „Sunderlandu”, a inaczej na „Practikę X”.
3. W czasie tańca obserwujmy nie tylko to, co dzieje się na parkiecie. Jeśli jakaś siedząca przy stoliku dziewczyna przypatruje się nam z uśmiechem, znaczy to, że ma ochotę z nami zatańczyć. Zapamiętajmy gdzie siedzi i gdy tylko rozpocznie się nowa tanda (zakładając, że muzyka nam odpowiada), odszukajmy dziewczę (wzrokiem).
4. Jeśli już musimy wpadać na inne pary, róbmy to z hukiem (np. zamaszystą volcadą czy podniebnym ganchem partnerki) w „Practice X”, „Villa Malcolm” czy „La Virucie”. Na milongach bardziej tradycyjnych jest to naprawdę źle widziane. Jeśli nie opanowaliśmy sztuki tangonawigacji, nie tańczmy po torze zewnętrznym, ale jak najbliżej środka. Gdy tańczymy po torze zewnętrznym, uważajmy zwłaszcza na parę, która tańczy przed nami… i na stoliki! Jeśli przewrócona przez nas szklanka piwa zmoczy spodnie jakiegoś Flaco Dany’ego – będziemy mieć przechlapane (on też, ale to chyba marna pociecha).
5. Cabeceo to podstawa. Desant – ostateczność. Chyba że kogoś znamy (np. z lekcji).
Argentynka, która siedzi w zasięgu wzroku, nie odwzajemnia naszych spojrzeń, chociaż wpatrujemy się w nią od godziny jak sroka w gnat? To znaczy, że nie chce z nami tańczyć. Nie i kropka. Pod tym względem tutejsze milongi zdecydowanie różnią się od naszych. Argentynki mają do perfekcji opanowaną sztukę omijania wzroku niechcianych partnerów (sztukę niemal równie ważną jak przyciąganie spojrzeń wymarzonych tancerzy). Desant można jednak spokojnie stosować na dużych milongach jeśli intuicja i pewność siebie podpowiada nam, że dziewczyna nie odmówi. Istnieje też sposób pośredni, stosowany jednak raczej przez słabszych tancerzy. Polega on na krążeniu między stolikami z wielce nonszalancką miną i wyłapywania przyzwalających spojrzeń.
6. Jesteśmy na dużej milondze, niestety, w zasięgu naszego wzroku nie ma potencjalnych partnerek? Spróbujmy się przesiąść. Ekskursja w stronę baru to doskonały pomysł.
7. Dziewczyny z naprzeciwka nie chcą z nami tańczyć? Odwróćmy głowę, być może w drugim czy trzecim rzędzie stolików siedzi dziewczyna – tanecznie – atrakcyjna, ale tak fatalnie ulokowana, że nikt jej nie prosi. Chętnie z nami zatańczy no i zaskarbimy sobie jej dozgonną wdzięczność.
Dla dziewczyn:
1. Ktoś nas prosi wzrokiem? Chcemy z tym kimś zatańczyć? Kiwnijmy przyzwalająco głową, uśmiechnijmy się i poczekajmy – cały czas zachowując kontakt wzrokowy – aż podejdzie do naszego stolika i stanie dokładnie przed nami. Być może prosił jednak sąsiadkę. Jeśli wstaniemy zanim się upewnimy, że chodziło o nas, najemy się wstydu.
2. Poświęćmy trochę czasu na obserwację tańczących. Zobaczmy, z kim chcemy, a z kim nie chcemy śmigać po parkiecie. W tańcu z łamagą zaprezentujemy się nieciekawie, co zrazi innych o wiele lepszych tancerzy. A naszym nowiutkim Comme Il Faut z satyny grozić będzie śmiertelne niebezpieczeństwo! Nie bierzcie jednak przykładu z piękniejszej (i niższej) połowy Caminito. Kasia początkowo wzbraniała się przed przyjęciem tak wyniośle elitarnej postawy. Na drugiej z kolei milondze została boleśnie zadeptana przez jakiegoś zażywnego staruszka. Od tego czasu zrobiła się ostrożna aż do przesady. Mam dzień w dzień sporo radości tłumacząc jej dajmy to, że facet, którego właśnie tak gładko spławiła to Pibe Sarandi, i słysząc w odpowiedzi: „obserwowałam jak tańczy, wydawało mi się, że kiepsko sobie radzi”. Tata Osky’ego (którego jeszcze wtedy nie znała) żalił się, że wpatrywał się w nią przez pół milongi, a ona starannie omijała jego wzrok… Morał z tego taki, że przed pójściem na milongę lepiej przyjrzeć się dokładnie zdjęciom milongueros z kilku numerów „Tangauty”.
3. Siedzimy przy tym głupim stoliku kolejną tandę i nikt nas nie prosi? A może tak zająć inną pozycję strategiczną? Na przykład stanąć na chwilę przy barze? Wierzcie nam, to działa!
4. Jeśli podoba nam się jakiś tancerz na parkiecie, nawiążmy z nim kontakt wzrokowy i prześlijmy mu uśmiech pełen niemego uwielbienia. Facet uzna, że dziewczyna zna się widocznie na rzeczy; jest wielce prawdopodobne, że poprosi nas do kolejnej tandy.
5. Jeśli Argentyńczyk w wieku średnim (lub ponadśrednim) podchodzi do naszego stolika i pyta: „bailamos?”, znaczy to, że kompletnie nie umie tańczyć. Złóżmy wówczas palce w gest wiktorii, przysuńmy te dwa sterczące palce ku swoim gałkom ocznym, a następnie w stronę owego nieszczęśnika. Oznacza to, jak łatwo się domyślić: „proś wzrokiem, frajerze”. I jest najstosowniejszym sposobem odmowy. Inni to zobaczą i zrozumieją, że mają do czynienia z niebyle kim, ale osobą wymagającą i znającą się na tutejszych „codigos”. Jeśli jesteście zdesperowane, możecie oczywiście przyjąć zaproszenie. Na własną odpowiedzialność: Caminito umywa ręce.
6. Na tutejszych milongach jest o wiele więcej dziewczyn niż facetów? To prawda. Ale od pierwszej w nocy zaczyna się to radykalnie zmieniać. Tak więc nie ma się dokąd spieszyć: spokojnie się prześpijcie i poświęćcie tyle czasu, ile trzeba, aby zrobić się na bóstwo.
7. Jesteśmy dość początkującą tancerką? Nie szkodzi. Tańczmy spokojnie, dajmy się prowadzić i starajmy się ładnie wyglądać w tańcu. Tak: może jedną z ważniejszych rzeczy jest sposób, w jaki obejmujemy partnera. Jeśli mamy w zwyczaju odsuwać się od tancerzy z miną „boże co za koszmar” lub „nie wiem, czy podołam, ratunku!” nie dziwmy się, że nikt nas nie prosi. Pod tym względem słabo tańczącym facetom jest o wiele trudniej: udawany taneczny orgazm na nic im się nie przyda!
8. Nikt (dobrze tańczący) nie poprosił nas przez cały wieczór, chociaż stosowałyśmy się skrupulatnie do wszystkich zaleceń Caminito? Cóż, tak też bywa. Nie znaczy to jednak, że mamy dwie lewe nogi i jesteśmy szpetne jak noc. Nie popadajmy w depresję. Nie obiecujmy sobie, że już nigdy nie przyjdziemy na tę beznadziejną milongę. Wiem, że jest to trudne, ale cieszmy się po prostu widokiem tańczących i sączonym drinkiem. Takie wieczory zdarzają się każdej przyjezdnej. Jest bardzo prawdopodobne, że następnym razem w tym samym miejscu nie przesiedzimy ani chwili. To jedna z niezgłębionych tajemnic Buenos Aires.