Mieliśmy pisać o mieście, jego licznych rozkoszach i zasiedlającym go ludku, o niebezpieczeństwach czyhających na śmiałych wędrowców, słowem chcieliśmy się podzielić z lubymi czytelnikami kilkoma refleksjami i spostrzeżeniami, tak typowymi dla turystów, którzy spędzili w jakimś miejscu parę tygodni i mniemają w zadufaniu swym, że zgłębili wszystkie jego sekrety.
Chyba jednak będziemy się musieli wstrzymać aż do powrotu. Wtedy też podzielimy się z wami naszą skąpą wiedzą na temat tutejszych nauczycieli, polecimy kilka sklepów (ciuchy!) i milong. Teraz bowiem latamy jak kot z pęcherzem i nie mamy czasu się podrapać, że o sporządzaniu uczonych krajoznawczych rozprawek nie wspomnę.
Na razie zwięzłe sprawozdanie z naszych tangowych peregrynacji. Z wielką przyjemnością spieszę powiadomić, że thriller zatytułowany „W poszukiwaniu Pabla Rodrigueza i Noelii Hurtado” zakończył się niespodziewanym happy endem. Traciliśmy już nadzieję, pewnej środy jednak, zamiast na milongę z Hectorem i Silviną, wybraliśmy się do Tango Brujo na zajęcia z Torellim i Sametband. Zajęcia jak to zajęcia, zwykła nuevo rutyna, której mamy już nieco dość. Pod koniec zajęć prowadzący poinformowali jednak, że następnego dnia na practice dla zaawansowanych pojawią się… No kto? Tak! Nasi bohaterowie.
Practica okazała się zwykłą lekcją, a właściwie niezwykłą: najlepszą jaką dotychczas mieliśmy. Pablo i Noelia dokładnie objaśnili różnicę między salonem (Villa Urquiza), a milonguero i wprowadzali nas w tajniki obu tych stylów, w których osiągnęli nie lada maestrię (mimo mleka za uszami). Muszę też zaznaczyć – zanim zrobi to Kasia i po raz wtóry będzie musiała iść spać bez kolacji – że Pablo jest śliczny jak z obrazka.
Opróżniwszy wszystkie możliwe konta bankowe, umówiliśmy się z nimi na trzy lekcje prywatne. Pierwszą mamy już za sobą. Godzina chodzenia bez trzaskania żadnych figur, czyli to, o co nam właśnie – nomen omen – chodziło. Po lekcji byliśmy zmordowani jak nigdy dotąd. Jutro mamy z nimi dwie lekcje z rzędu; jeśli, co bardzo prawdopodobne, nasze wątłe organizmy tego nie przetrzymają, prosimy kornie ATA o odprawienie za nas żałobnej milongi na Chłodnej.
Wieczorem trafiliśmy na lekcję dla zaawansowanych u Rochas-Paluchas. Wśród uczniów sami lokalni nauczyciele (do niektórych chodziliśmy na zajęcia!). Czuliśmy się cokolwiek stremowani. Prowadzący mają bowiem w zwyczaju machać skomplikowany układ dwa czy trzy razy (w jakimś ponaddźwiękowym tempie), pytać, czy wszystko jasne (nikt jakoś nie ma śmiałości poprosić, żeby pokazali to jeszcze ze 35 razy i to na zwolnionych obrotach). Dają następnie wszystkim trzy-cztery minuty na ćwiczenie, później zaś wywołują wszystkie pary po kolei na środek i każą im zaprezentować, czego się nauczyły. Tym razem posunęli się jeszcze dalej i pokazawszy jakąś dziką sekwencję, nakazali wymyślić do niej ciekawe zakończenie. Z niejaką dumą spieszę donieść, że wyróżnienie za oryginalność otrzymała „Varsovia”! Nasz tryumf okazał się jednak wielce efemeryczny. Ostatni kwadransik kompletnie odpadliśmy, sekwencje były tak zakręcone, że nie kumaliśmy już, gdzie tył, a gdzie przód. Żeby uniknąć prezentacji, a więc publicznego blamażu, który rzucałby cień na miasto tak nieudacznych przedstawicieli, musieliśmy się chować po kątach. No ale tę sztukę opanowałem do perfekcji i w szkole, i na studiach: jak się okazało nie straciłem wprawy.
Co do samego Paludiego: wiem, że zdania na jego temat są nie tyle podzielone, ile negatywne. Po części też go nie lubię: gwiazda Gerladine wyraźnie przy nim zblakła, za co powinien łupać kamulce w jakiejś zamorskiej kolonii karnej o surowym klimacie i zaostrzonym rygorze. Ale jest niesłychanie sprawny, szybki i kreatywny. Tego facetowi odmówić nie sposób. No i ma bardzo charakterystyczny styl, właściwie niemożliwy do podrobienia (chociaż jednemu z jego uczniów wychodzi to całkiem nieźle).
Wiem, że przydałaby się w tym miejscu błyskotliwa puenta, aby autor mógł się wykazać wyrafinowanym dowcipem, a czytelnik rozproszył swoje troski hucznymi salwami śmiechu.
Po dzisiejszych zajęciach czuję się jednak całkowicie wyprany z inteligencji i dowcipu, ostało się we mnie tyle humoru, co w snopku siana. Buenas noches.
0 Odpowiedzi to “Finisz”