W ten piątek – po świątecznej przerwie – zapraszamy ponownie na lekcje w szkole Stenotypii i Języków Obcych przy Ogrodowej 16 (budynek złośliwie schowany za Ogrodową 8, wejście od Dobrzańskiego). Na lekcji dla początkujących (od 18:45) – podstawy. Na lekcji dla średniozaawansowanych-zaawansowanych (od 20:10) tym razem rytmika i obroty w stylu milonguero (od najprostszych do bardziej skomplikowanych rytmicznie). Zapraszamy.
Archiwum dla Marzec 2008
Przenikliwy czytelnik wykrył błąd w tekście „Podróż do wnętrza B.A.” i wytknął mi uprzejmie entomologiczną ignorancję. Jego (słusznym) zdaniem w Polsce, podobnie jak w B.A., najczęściej spotykaną odmianą karalucha jest prusak, nie zaś karaczan wschodni. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że u mnie w domu tych przemiłych zwierzątek – odpukać – nie ma, a od paru lat nie miałem okazji prowadzić terenowych badań (na słynnym osiedlu za Żelazną Bramą).
Czytelników i karaczany za pomyłkę przepraszam.
Być może udzielił mi się świąteczny czas zadumy i wzniosłego namysłu nad sprawami nieprzemijającymi, choć pewnie cierpię tylko na jakieś osobliwe dolegliwości będące skutkiem ubocznym przeżarcia. W każdym razie zastanawiałem się właśnie nad złożonym problemem naszych rodzimych parkietów i pragnąłbym wywołać ogólnonarodową dyskusję w tej na pozór przyziemnej, choć w istocie szlachetnej i ważkiej materii.
W Warszawie na niektórych milongach (Chłodna, Złota), organizatorzy z lubością posypują parkiet specjalnym talkiem, kręcąc przy tym z zatroskaniem głową i wypowiadając sentencjonalne formułki w rodzaju: „strasznie dzisiaj ślizgo, psiajucha!”.
Co się wówczas dzieje? Podłoga staje się tępa tam, gdzie padł cudowny proszek, natomiast miejscami jak była śliska, tak śliską pozostaje. W rezultacie tancerze to się ślizgają, to gwałtownie wyhamowują, nie wiedzą, czego się spodziewać, jakimże bogom zawierzyć.
Światowcy znający parkiety takich milong z Buenos jak „El Beso” czy „Niño Bien” zgodzą się pewnie, że w porównaniu z nimi lodowiska zdają się pluszowym dywanikiem z hotelu Bristol lub wybetonowanymi boiskami. Tam dopiero można poczuć, co znaczy ślisko. Nikt nie bruka parkietu talkami i pewnie właśnie dlatego tańczy się tam najwspanialej w świecie!
Przybysz z bardziej tępych regionów geograficznych może się czuć skonsternowany przez pierwszą tandę lub dwie. Po kilku widowiskowych przewrotkach zaczyna się jednak przystosowywać i uczy się traktować parkiet jak sprzymierzeńca, nie zaś wroga tancerza. Na takim parkiecie nie trzeba być jednym z braci Zotto, żeby wykonywać wspaniałe planea, enrosques czy choćby zwykłe pivoty. I to bez najmniejszego wysiłku: można wreszcie dać odpocząć strudzonym biodrom.
Partnerzy przestają szarpać; partnerki uczą się „trzymać podłoża”, tańczą spokojniej, dokładniej, słowem lepiej: nie ma innej możliwości.
Może więc warto i u nas, choćby na próbę, odłożyć produkty firmy „JOHNSON’S® Baby” do szafy?
Ci, którzy nie chcą się ślizgać, mogą wszak zwilżać od czasu do czasu podeszwy wodą lub olejkiem rycynowym. Zamiast skórzanych wybrać podeszwy zamszowe lub skórzane z gumowym „oczkiem” (podeszwa w całości gumowa nadaje się tylko na kafelki, marmur itd.). I wreszcie wymienić drewniany czy skórzany obcas na gumowy (nasadka na obcas w damskich butach też nie musi być plastikowa)…
Dajcie pożyć miłośnikom ślizgu ekstremalnego!
Bez Josego, bez Viky…
Published 18 marca, 2008 Tango argentyńskie 3 KomentarzeTagi: José Halfon, Viky Cutillo
Niestety, J&V musieli przełożyć swój wyjazd do Europy. Opuszczają bajeczne Buenos dopiero w lipcu. Tak więc, z nieopisanym żalem, musimy przełożyć warsztaty na bliżej nieokreśloną przyszłość. Może uda nam się zorganizować je w sierpniu lub wrześniu?
Jest jeszcze cień szansy, że jednak zdołamy coś wykombinować na maj. Napisaliśmy do Pabla Rodrigueza i Noelii Hurtado, którzy właśnie bawią w Europie (a których, według wstępnych ustaleń, mieliśmy sprowadzić w trakcie ich kolejnej podróży, czyli gdzieś w listopadzie). Może będą mieli jakieś „okienko” właśnie w maju?
Argentyńczycy mają jednak nader bezstresowe podejście do odpisywania na maile, musimy się więc uzbroić w cierpliwość. Gdy tylko nam odpiszą, natychmiast poinformujemy was, co i jak. Są genialnymi tancerzami i nauczycielami więc trzymajcie kciuki!
Fabián Salas nie jest naszym ulubionym tancerzem. Większość dostępnych na youtube pokazów z jego udziałem podoba nam się – mówiąc oględnie – średnio. Aczkolwiek z Cecilią Gonzales – do niedawna jedyną krótko obstrzyżoną Argentynką – tańczył niegdyś rewelacyjnie, co widać na załączonym obrazku.
W każdym razie zamieszczony poniżej wywiad wydaje nam się z wielu względów ciekawy.
Zresztą tekstów o tangu (zwłaszcza zaś tekstów po polsku) jest u nas tyle, co kot napłakał, a głód czytelniczy wielki. Tak więc nie ma co wybrzydzać, prosimy rozsiąść się wygodnie i wysilić ślepka.
Keith Elshaw: Gdy patrzę na wasz taniec (na przykład wczoraj wieczorem podczas Tango Masters Show w Miami), mam poczucie, że jestem świadkiem czegoś niezwykle ważnego. Skąd się bierze to wrażenie? Co takiego widzę?
Fabián Salas: Pojęcia nie mam… Wiem natomiast, co na czym polega różnica. Trzeba pewnego doświadczenia, żeby ją dostrzec, większość ludzi jej nie zauważa. Nie chcę używać mocnych słów, ale co tu kryć, ludzie przywykli do bzdetów. Sądzą, że im więcej skomplikowanych figur wykonujesz, tym lepszym jesteś tancerzem. Bzdura.
Wczoraj przyglądaliśmy się temu turniejowi. Powiedziałem Carolinie, że szalenie trudno jest powiązać rozmaite elementy w spójną, sensowną całość, żeby taniec nie wyglądał jak dziwny zlepek figurek. Niestety, przeważnie tak właśnie wygląda. Większość tancerzy, których oglądaliśmy, nie potrafiła tańczyć. Ci zaś, którzy tańczyć umieli, przegrali. To poważny problem. Wiedziałem, skądinąd wszyscy wiedzieli, że ta para dzieciaków z Miami zwycięży w konkursie. Na drugim miejscu umieściłem Victora [Crichtona]… Moim zdaniem tańczył najlepiej. Ale inni jurorzy go nie docenili, nawet nauczyciele. Są złaknieni popisów i faramuszek.
Aby być dobrym tancerzem, trzeba wszystko harmonijnie powiązać, a przede wszystkim opanować podstawy, które umożliwiają dialog z partnerem. To najważniejsza sprawa, choć niewiele osób to rozumie.
Keith: Pomówmy jednak o waszej technice nauczania. Czy aby zrozumieć to, co mówicie, trzeba być doświadczonym tancerzem?
Fabián: Skąd. Zabrzmi to zapewne nieco pretensjonalnie, sądzę jednak, że udało nam się odkryć pewną strukturę – fundament każdego stylu tanga. Podstawową zasadę ruchu, możliwości, jakie mają tancerze.
Tak naprawdę wszyscy tancerze wykorzystują to, co odkryliśmy, ponieważ sięgnęliśmy do źródeł. Tancerze o rozmaitych stylach mogą ze sobą tańczyć. Nauczyciele jednak o tym nie mówią, nie uczą tego. Wszyscy uczniowie przeczuwają, że coś takiego istnieje, ale nie potrafią tego precyzyjnie określić.
Niestety, nie przeprowadziliśmy żadnych „naukowych” badań tego zjawiska, które uwieńczyłaby książka czy choćby instruktażowa kaseta wideo. Powinniśmy byli zacząć od przekazania naszej wiedzy nauczycielom. Większość z nich nie ma bowiem pojęcia, o czym mówimy. W tym cały szkopuł.
Gdy tylko taka książka się ukaże, nauczyciele ją kupią, zaszyją się w domu, gdzie nikt ich nie widzi, i uważnie ją przestudiują. Może wtedy zrozumieją, o co nam chodzi. Przecież nie przyjdą na nasze lekcje, to by uwłaczało ich godności! Wolą nadal uczyć tak, jak to robią od lat, to znaczy wciskać uczniom kit: 1,2,3,4,5,6,7,8. Później ludzie pytają nas o „krok numer 5”… Nie ma czegoś takiego! Nie ma kroku piątego, nie ma kroku drugiego, nie istnieje nic takiego jak krok siódmy. To fałszywa struktura, która nie ma żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistym tańcu. Tak zwany „krok podstawowy” nie jest krokiem podstawowym. Zresztą ci nauczyciele, kiedy sami tańczą, nigdy nie wykonują owego „kroku podstawowego”, nie posługują się nim. Faszerują tym uczniów: a teraz krok podstawowy: 1,2,3,4,5,6,7,8… To koszmarny problem. Oznacza bowiem, że nauczyciele źle uczą. Nie przekazują uczniom tego, co istotne.
Nie potrafią zrozumieć, że struktury tańca nie można się nauczyć intuicyjnie. Trzeba nad nią pracować, zrozumieć niektóre sprawy. Większość nauczycieli nie ma o tym pojęcia. Tu leży pies pogrzebany.
Zdarza się, że podchodzą do mnie doświadczeni nauczyciele i pytają, co to takiego „krok pizza”. Są przekonani, że istnieje coś takiego jak „krok pizza”, ponieważ znają „kanapkę”, a nam, na lekcjach, zdarza się czasem wspominać o kawałkach pizzy, kiedy chcemy obrazowo wytłumaczyć podział koła na trójkąty. Uważam, że elementarnym obowiązkiem nauczycieli powinna być próba zrozumienia, o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie zadają oni sobie tego trudu. Słyszeli od jakiegoś ucznia, który uczestniczył w naszych zajęciach, że była mowa o pizzy. Stawiają uszy na sztorc i chcą się koniecznie dowiedzieć, na czym polega „krok pizza”. Nie znasz tego kroku? Wszyscy o tym gadają! To ostatni krzyk mody! Takie rzeczy doprowadzają mnie do szału.
Keith: Nasuwają mi się dwa pytania. Zacznę od drugiego: ty i Carolina wyglądacie wspaniale, kiedy tańczycie, ale ona jest zawodową tancerką [Fabián: To prawda]. Wielu facetów zastanawia się, czy można to wszystko zatańczyć z dziewczyną, która nie ma tak dobrej równowagi, postawy, techniki. Robicie wiele obrotów i innych skomplikowanych elementów.
Fabián: Pomówmy zatem o zaawansowanym tańczeniu. W ostatnim czasie taniec na tym poziomie zaczął pod wieloma względami przypominać sport wyczynowy. Nie ma sensu mówić o tym, jak doskonali byli sprinterzy 40 lat temu. W porównaniu z dzisiejszymi mistrzami tamci wlekli się jak żółwie. Wszystko się zmienia. Mistrzostwo nie jest już kwestią wrodzonego daru czy talentu. Z tangiem i innymi tańcami jest podobnie. W tańcach towarzyskich i w balecie widać to zresztą doskonale: zawodowcy to prawdziwi atleci.
Zaczynamy powoli rozumieć, że tango nie jest dla wszystkich. Jeśli chcesz być naprawdę dobry, musisz zapanować nad wieloma sprawami. To już nie jest tylko kwestia czasu czy pracy nad równowagą. Tango stało się bardzo złożonym tańcem.
Zawsze utrzymywałem, że próba zrozumienia tańca nikomu nie wyrządzi krzywdy. Nie wiem, dlaczego tyle osób podnosi krzyk, piętnując „racjonalne podejście” do tańca. W każdym tańcu istnieje coś takiego jak technika. W balecie, w tańcach towarzyskich technika nikogo nie razi. A w tangu nie ma nic, oprócz tego, co nauczyciel wbija ci do głowy w danym momencie. I każdy nauczyciel mówi coś innego niż pozostali. Uczeń musi rozsądzić, co jest słuszne, a co nie. A przecież to nie jego rola. Wszak jest dopiero uczniem, prawda?
Ne należy go obarczać takim zadaniem, powinniśmy przed nim odkrywać o wiele więcej rzeczy, niż to się zazwyczaj robi.
Keith: Dwa wieczory temu przyglądałem się, jak tańczysz z dziewczyną z Miami. Wyglądało to pięknie, chociaż nie jest ona „tancerką”, tylko typową osobą, która chce tańczyć tango. Nie zrobi efektownych obrotów, podskoków itd.
Fabián: Słusznie. „Normalna” osoba, która potrafi chodzić, potrafi też tańczyć. To wszystko. Nie musi znać żadnych szalonych patentów. Dlatego kładziemy nacisk na chodzenie i sposób poruszania się.
Obecnie ludzie nim się poruszą, robią zbyt wiele rzeczy. Tak ich nauczono. Zamiast się zrelaksować, pozwolić by ruch ich ogarnął, a następnie poprawić kilka drobnych rzeczy tu i ówdzie, zbyt wiele myślą, zaczynają przyjmować jakieś dziwaczne pozycje ciała, kombinują coś ze stopami, w związku z czym muszą patrzeć pod nogi… Tak nie da się tańczyć tanga. Wiele osób pyta mnie w czasie lekcji: ile ciężaru mam postawić na tej nodze, ile kilogramów?” albo „jaki dokładnie kąt rozstawienia stóp będzie tutaj potrzebny?”. Nie tędy (taneczna) droga. Rozumując w ten sposób, nie możemy chodzić. A przecież właśnie tego chcemy.
W pewnym momencie trzeba dać im coś, czego mogliby się trzymać, udzielić konkretnych wskazówek. Trzeba powiedzieć: „Zrób to w ten sposób, połóż rękę tutaj”. Tak, by mogli to zrozumieć. Dlatego też liczni uczniowie dopiero po wielu latach pojęli, że jesteśmy dobrymi nauczycielami. Wcześniej nie potrafili ogarnąć tego, co mówiliśmy, przywykli do nauki według zasady „1,2,3,4,5,6,7,8”; był to patent, który do nich trafiał. A teraz my im mówimy: „nie ma czegoś takiego, jak krok podstawowy, numer 1 nie istnieje, numer 8 też nie istnieje; nie ma żadnych cyferek”. Mamy po prostu trzy kroki w każdym kierunku, można z tego utworzyć wiele kombinacji i to wszystko.
Okazuje się jednak, że uczniowie stawiają opór. Podchodzą do mnie i mówią: „To jest numer 4”. Odpowiadam: „Nie ma żadnego numeru cztery”. Oczywiście rozumiem, o co im chodzi, ale bardzo trudno sprawić, by zaczęli myśleć o tangu w inny – właściwszy – sposób.
Keith: Powiedzmy, że zaczynacie kogoś uczyć od podstaw. Jak ten uczeń wygląda po pół roku? Czego się nauczył? Czy potrafi tańczyć z każdym?
Fabián: Jeśli przykłada się do nauki, to tak.
Keith: Weźmy pierwszą godzinną lekcję dla absolutnie początkujących. Od czego zaczynacie?
Fabián: Od chodzenia. Proszę ludzi, żeby chodzili naprzeciwko siebie. To wszystko. Potem tłumaczę im, jak dochodzi się do krzyżyka. Oczywiście jeśli starczy na to czasu. Jak na godzinną lekcję to zbyt wiele informacji. Na tej pierwszej lekcji chcę po prostu pokazać, jakie struktury wykorzystuje tango argentyńskie. Później są obroty. Dla nas tancerzy, wszystko jest obrotem. „Krok podstawowy” to nic więcej jak obrót w lewą stronę; dlatego właśnie następuje krzyżyk. To jeden i ten sam kod. Ludzie stosują to od lat, ale nie zdawali sobie z tego sprawy. Dla początkującego to jednak zbyt wiele na raz. Wychodzą z lekcji z mętlikiem w głowie. Później idą na następną lekcję, z innym nauczycielem, ten zaś im wyłuszcza: „Dobra: tak wygląda krok podstawowy. Partnerzy ustawią się z jednej strony, partnerki z drugiej; 1,2,3,4,5,6,7,8”. Tak właśnie się uczy. W porządku, wszyscy od tego zaczynaliśmy. Wieloletnia praktyka wskazuje, że to całkiem nieźle działa. Ale moim zdaniem istnieje inny, lepszy sposób.
Przede wszystkim uczenie osobno partnerów i partnerek to błąd. Gruby błąd. Nauczyciele tego nie rozumieją, ale chodzi przecież o to, by uczyć się chodzenia w parze, a nie w pojedynkę (z tym akurat każdy sobie dobrze radzi). Dla mnie to trochę tak, jakby ktoś chciał się nauczyć gry na pianinie, a nauczyciel wręczył mu puzon. Ćwiczenia z puzonem nic temu uczniowi nie pomogą. Może mu nie zaszkodzą, zgoda, ale to by było na tyle. Mamy do czynienia z zupełnie odmiennym procesem pedagogicznym. Nie nauczysz się szybciej grać na pianinie, jeśli będziesz jednocześnie ćwiczył grę na puzonie. A bardziej prawdopodobne, że nauka zajmie ci więcej czasu. Tak samo nauka tańca „osobno”
nie działa. Nigdy tego nie robimy.
Ale spróbuj o tym przekonać nauczycieli! Odpowiedzą, że przecież trzeba uczyć techniki. Dlatego partnerki uczą się wykonywania voleos bez partnerów. To jakiś obłęd. Przecież to partner daje energię, która generuje voleo. Jak można nauczyć się wykonywać voleos, ćwicząc przy drążku, który jest pozbawiony energii? W taki sposób uczymy się tylko tańczenia niezależnie od partnera. A tego właśnie nie chcemy!
Figury są najmniej istotne. Najpierw trzeba się nauczyć podążania, wczuwania się w partnera, a dopiero później figur. Odwrotnie się nie da. Jeśli nie wiesz, jak powinno się „czuć” voleo, jeśli nie wiesz, jakiego prowadzenia należy oczekiwać, nigdy tego nie zrobisz. Tłumaczenie przez dwie godziny partnerkom, jak powinny wyglądać ich stopy w trakcie voleo to nonsens. Przecież ktoś musi poprowadzić to voleo!
Keith: Często mówisz „my”: „my odkryliśmy”, „my szukaliśmy”… Kim są ci „my”, co takiego zrobiliście, w jakim punkcie jesteście teraz?
Fabián: Wiele lat temu – jeszcze przed 1990 rokiem – poznałem Gustava Naveirę, tancerza, który wywarł na mnie największy wpływ. Przez pewien czas pracowaliśmy razem i chociaż nie mogłem się z nim równać (tańczył o wiele dłużej niż ja, a poza tym jest tancerzem fenomenalnym), zaczęliśmy toczyć długie rozmowy o tangu.
Pamiętam, że bardzo nas poruszyło, iż tylu tancerzy umiera – tak wielu milonguero i nauczycieli… Odchodzili jeden za drugim, po trzech, czterech na rok. To była katastrofa. Powiedziałem: „Gustavo, musimy sobie radzić sami. Już niemal nikt nie został, a nawet jeśli, to i tak nam nie pomogą, wiesz, jak trudno się gada z tymi ludźmi. Musimy się zacząć uczyć od siebie. Przemyśleć to wszystko od podstaw. Zaprośmy tych, których uważamy za dobrych tancerzy i zaproponujmy im wymianę doświadczeń. Wspólne, poważne ćwiczenia. Wspólne analizowanie tańca”.
Nie pamiętam, kiedy odbyło się pierwsze spotkanie, w każdym razie nawiązaliśmy kontakt z różnymi nauczycielami i tancerzami, którzy wydawali nam się odpowiednimi partnerami do dyskusji i wymiany poglądów. Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się raz lub dwa razy w tygodniu. Ale współpraca nie układała się najlepiej. Myśleli, że chcemy im ukraść ich „kroczki”. Nawet teraz tak się dzieje. Każdy tanguero ma swój kroczek, który hołubi niczym największy skarb i nie chce się nim z nikim dzielić. My uważaliśmy, że dzielenie się jest czymś bardzo cennym. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że pomysł nie wypalił. Spotykaliśmy się coraz rzadziej, mieliśmy wiele zatargów z owymi „wybitnymi tancerzami”. Powiedziałem: „Gustavo, tylko ty i ja mówimy tym samym językiem. Radźmy sobie sami”. I tak zrobiliśmy.
Nie wiedzieliśmy, czego szukamy. Po prostu… rozglądaliśmy się. Strasznie nas to nakręcało. Spędzaliśmy razem po kilka godzin dziennie. Nie mieliśmy czasu na sen. Długimi godzinami pykaliśmy w bilard, gadaliśmy i żłopaliśmy kawę. Kiedy wyrzucano nas z jednego lokalu, przenosiliśmy się do następnego, a potem do kolejnego. Gadaliśmy całymi nocami. Przez kilka lat.
W końcu uznaliśmy, że trzeba coś z tym zrobić, żeby cała praca nie poszła na marne. Zaczęliśmy tańczyć, odkrywać to, czego jeszcze nie znaliśmy. Codziennie pojawiały się nowe patenty. Nie kroki, lecz koncepcje. Szukaliśmy po omacku, nie było w tym żadnego porządku. On tańczył, ja się przyglądałem, i nagle pojawiał się jakiś pomysł. Szukaliśmy jednak struktury. Chcieliśmy móc powiedzieć: to funkcjonuje w taki sposób, a to w taki…
Nie chodziło nam o to, powiedzmy, jak się robi voleo. Chcieliśmy ustalić, ile w tangu istnieje możliwych rodzajów voleo. Ile jest różnych ganchos. Ot, takie sprawy. Chcieliśmy mieć pełną wiedzę na temat tego, co da się zrobić w tym tańcu.
Keith: Coś w rodzaju inwentaryzacji.
Fabián: Właśnie. Ale w tym celu potrzebowaliśmy struktury. Ustalenia, co sprawia, że te wszystkie kombinacje są możliwe. Pewnego dnia – może siedem czy osiem lat temu – doszliśmy do wniosku, że fundamentalną strukturą w tangu argentyńskim jest obrót. Ta struktura zawsze była tam obecna. Ale nie widać jej, dopóki nie zacznie się jej szukać.
Zobaczyliśmy, że tak zwane kroki do boku (nazywamy je obecnie krokami otwartymi) pojawiają się w tańcu co chwila, ale wcale nie wyglądają jak krok do boku. Wyglądają jak krok do tyłu lub do przodu. Byłeś na naszej lekcji. Wyjaśniałem różnice pomiędzy tymi krokami w bok: kiedy wychodzę na zewnątrz, następuje krzyżyk.
To było przełomowe odkrycie. Oczywiście już wcześniej mieliśmy sporą wiedzę. Znaliśmy wiele kroków, wiele możliwości. Teraz jednak mogliśmy „czytać tango” według tej prostej siatki: otwarcie [apertura], tył, przód. To wszystko. Pomnożyć przez dwie strony – daje to sześć możliwości. I to właśnie mamy w tangu argentyńskim: sześć różnych kroków.
Trzeba było jeszcze nauczyć się wykorzystywać tę siatkę do analizy tradycyjnego tańca, który istniał przecież, zanim się pojawiliśmy. Pamiętam, jak Gustavo powiedział: „musimy wymyślić coś, co będzie odpowiednikiem voleo – wyobraź sobie pierwszą osobę, która wynalazła voleo. Albo gancho”. Zobaczmy, jak to wygląda w rzeczywistym tańcu. Czy coś wymyśliliśmy? Absolutnie nic. Oczywiście zaczęliśmy mówić o voleos liniowych, pokazaliśmy nowe rodzaje gancho, ale to wszystko właściwie już istniało. Nawet to, co nazwaliśmy w końcu „zmianami kierunku”. Nie wymyśliliśmy tego. Zmiana kierunku to najzwyklejsze w świecie ocho.
Co więc zaproponowaliśmy? Tancerz ma w każdym momencie trzy możliwości. Wybierzmy tę, której nikt wcześniej nie wypróbował. Zróbmy z tego strukturę a nie po prostu kolejną figurkę.
Keith: Zawsze są trzy możliwości?
Fabián: Tak, każda noga może wykonać trzy ruchy. Albo „aperturę” albo krok do przodu, albo krok do tyłu. To wszystko. Tancerz jest zawsze w jednej z tych trzech pozycji.
Keith: To chyba kluczowa zasada w waszym sposobie tłumaczenia tanga. Przed wami nikt nie posługiwał się tak prostym konceptem?
Fabián: Nikt.
Keith: Rzeczy najbardziej podstawowe są często najprostsze, a jednocześnie najtrudniejsze do zauważania.
Fabián: Nic się pod tym względem nie zmieniło. Nie mamy wpływu na sposób, w jaki inni nauczyciele uczą tanga na całym świecie. To znaczy wywieramy pewien wpływ, ale w bardzo ograniczonym zakresie. Ilu osobom można coś przekazać w czasie jednej lekcji? A ile osób tańczy tango? Ilu jest nauczycieli? A ja jestem bardzo popularnym nauczycielem, to samo można też powiedzieć o Gustavo. Ilu nauczycieli mówi uczniom rzeczy, które są równie proste do zrozumienia? Większość z nich mówi rzeczy, z którymi się nie zgadzamy. Od którego momentu, od jakiego punktu można uznać, że ktoś wywiera rzeczywisty wpływ?
Keith: Pojawiło się coś nowego, nie wiem jak to nazwać, może filozofią albo stylem, które rozwinęliście. Przez pewien czas będzie trwał zamęt: co to właściwie jest, jak to określić?
Fabián: Słusznie. W Europie większość ludzi tańczy w taki sposób jak my. Ale tylko nieliczni wiedzą, skąd to się wzięło. Nowi tancerze, ćwiczący tango od dwóch, trzech czy czterech lat, zaczęli się od razu uczyć we właściwy sposób, nie wiedzą, jak to wszystko kiedyś wyglądało. Nie rozumieją różnicy między tak zwanym tradycyjnym tangiem a tak zwanym nowym tangiem. Nie widzą, w którym momencie nastąpił przełom. Teraz wszystko się już przemieszało. Ci jednak, którzy tańczą od 10 lat doskonale widzą różnicę. Obecnie tango wygląda zupełnie inaczej niż osiem lat temu. A wszystko zaczęło się od dwóch gości: od Gustavo i ode mnie. Później pojawili się Pablo [Veron] i Chicho.
Nigdy nie planowaliśmy stworzenia jakieś nowej struktury. Po prostu musieliśmy to zrobić. A naszych odkryć nie zamierzaliśmy zachowywać dla siebie. Chcieliśmy się tym dzielić. Uczyć.
Nie przyszło to łatwo. Kiedy odkryjesz coś ważnego, trudno jest przyjść na lekcję i oznajmić: „Słuchajcie, cały czas byliśmy w błędzie. Należy tańczyć inaczej”. Zdarzało mi się, że mówiłem swoim uczniom: „zapomnijcie co wam, powiedziałem. Musimy to ująć w nowy sposób”. Ilu ludzi na to stać? Ilu nauczycieli zdobędzie się na to, by przyznać się do błędu?
Większość nauczycieli, nawet ci, którzy nas bez przerwy krytykują, wykorzystuje nasze odkrycia. Może nawet nie wiedzą, kto jest ich twórcą. Pewnie podejrzeli je na jakimś show. Ale zanim my się pojawiliśmy, wielu rzeczy po prostu nie znano. Naprawdę. Większość nauczycieli, gdy daje pokazy, posługuje się naszymi wynalazkami.
Keith: Niestety, choreografowie nie mogą opatentować swoich wynalazków, są w gorszej sytuacji niż kompozytorzy.
Fabián: Kogo to obchodzi? Gwiżdżę na prawa autorskie. Zależy mi jedynie na tym, żeby zawodowi tancerze i nauczyciele zrozumieli, że to, co przez całe życie nazywali błędem, jest właśnie słuszne i w praktyce powszechnie przyjęte. Żeby przejrzeli wreszcie na oczy i przestali kwestionować rzeczy oczywiste. Nie chodzi mi o wymyślanie jakichś etykietek, w rodzaju „tango nuevo”. Chcę, by ludzie przyznali, że dokonuje się pewna ewolucja – z nimi czy wbrew nim.
Keith: Czy można powiedzieć, że ludzie z innych krajów są bardziej otwarci na zmiany od Argentyńczyków, którzy trzymają się kurczowo utartych opinii?
Fabián: Cóż, Argentyńczycy nie są chyba najbardziej… Jakby to ująć?… W Argentynie też mam uczniów, ale ilu ich jest? Ile czasu spędzamy w kraju, ucząc? Wiele osób przyjeżdża do Argentyny z Europy. I tańczą lepiej od Argentyńczyków. W naszym mniemaniu.
Pochodzisz z Argentyny, kolebki tanga? No to jesteś pewnie niezły. Bzdura. Moim zdaniem nie ma czegoś takiego, jak tango argentyńskie. To po prostu pewna technika tańca. Wywodzi się z Argentyny, odnosi się do tanga, jasne – ale dziś jest czymś uniwersalnym.
Właśnie dlatego nazwaliśmy nasze stowarzyszenie: Cosmotango.
Keith: Nie przeszkadza ci, że musiałeś to jakoś nazwać, opatrzyć etykietką?
Fabián: Oczywiście, że nie.
Keith: I zdecydowałeś się na Cosmotango?
Fabián: Tak się nazywa nasze stowarzyszenie. Jeśli chodzi o taniec, jest to po prostu tango. Mówimy, że jest to tango argentyńskie, żeby odróżnić ten taniec od jednego z tańców towarzyskich i podkreślić jego pochodzenie. Nie jest to jednak taniec zastrzeżony dla Argentyńczyków!
Keith: Czy można nazwać to, co robicie, mianem Tango Nuevo?
Fabián: Nie. To argentyńskie tango. Taniec, który stale ewoluuje, a obecnie przyjmuje takie a nie inne formy. W każdym razie nie jest on zastrzeżony dla Argentyńczyków, co więcej, nie trzeba być Argentyńczykiem, żeby być dobrym tancerzem. Każdy może tańczyć tango, jeśli odpowiednio się do tego zabierze. Czemu Argentyńczycy mieliby być lepsi? O ile wiem, tango nie ma nic wspólnego z genami.
Keith: Pozwól, że zadam ci głupie pytanie. Skąd się wziął „system skrzyżowany”? Czy to wasze dzieło?
Fabián: Zgadza się. To my w ten sposób to nazwaliśmy. Ale ludzie zawsze w ten sposób tańczyli. Wpadliśmy po prostu na pomysł, żeby określić normalne chodzenie mianem „równoległego”, a obok tego wprowadziliśmy nazwę „krok skrzyżowany”.
Pewnego dnia Gustavo wymyślił nazwę ocho cortado, ucięte ocho. Gustavo to wymyślił, milongueros posługują się tą nazwą zamiennie z ocho milonguero, ale nie wiedzą, skąd to pochodzi. Zresztą ocho cortado to myląca nazwa. Ucięte ocho to, tak naprawdę, ucięty obrót. Zmiana kierunku. Przód, otwarcie, a później w drugą stronę. Nie ucinamy żadnego ocho. Zaczynamy obrót w jednym kierunku, a później prowadzimy w drugą stronę…
Po latach różni ludzie zaczęli jednak stosować tę nazwę. Na przykład Susana Miller. Brała lekcje u Gustavo więc przejęła jego terminologię. A później rozsławiła ocho cortado na cały świat. Teraz większość tancerzy posługuje się pojęciem, które wymyśliliśmy. Choć jest to pojęcie błędne (śmiech).
Posłuchaj, słowa to tylko… Latami poszukiwaliśmy właściwych określeń. Większość ludzi chce znać nazwę każdego kroku. Zazwyczaj nazwy oddają wygląd danego kroku, nie mówią nam jednak nic o samej strukturze. Ocho, czyli ósemka, to obrazowy opis kroku. To wszystko. Ocho cortado oznacza, że gdzieś ucinamy ocho, o strukturze tego kroku niczego się nie dowiemy z tej nazwy.
Keith: Marzy ci się, żeby zmienić te nazwy?
Fabián: To raczej niemożliwe. Nazwa to jak czyjeś imię. Twoje imię nie mówi mi nic o twojej osobowości, ale to jednak twoje imię. Staram się teraz podchodzić do tego wszystkiego bardzo ostrożnie. Gdy coś opisuję, mówię na przykład, że mamy do czynienia ze zmianą kierunku.
Keith: Co się stało z „Projektem”?
Fabián: Kilka lat temu przestaliśmy się spotykać i zarzuciliśmy wspólne poszukiwania. Raz na jakiś czas umawiamy się i „wymieniamy krokami”. Pojawiły się jednak nowe plany. Pierwszym z nich był doroczny Kongres (CITA). Teraz myślimy o zrobieniu show. W pewnym momencie pojawił się Chicho i wniósł wiele ciekawych, świeżych pomysłów. Chodzi o to, w jaki sposób ten facet się uczy i przyswaja sobie różne rzeczy. Był naszym uczniem, przekazywaliśmy mu naszą wiedzę, on pracował nad tym materiałem i oddawał nam coś, co stanowiło jeszcze bardziej skomplikowany problem. To jest właśnie wyzwanie, to jest właśnie to, czego poszukujemy.
W pierwszym wydaniu CITA uczestniczyliśmy tylko Gustavo, ja i nasze partnerki. W drugim roku dołączył Chicho z partnerką. W tym roku cała impreza się powiększyła. Spotykamy się jednak tylko przez miesiąc w roku, przed CITĄ, żeby podzielić się pomysłami. To duży problem, bo musimy przecież podróżować, pracować, zarabiać pieniądze. Uprawiamy wspólnie nasze poletko, dzielimy się plonami z całym światem, ale mamy też rodziny na utrzymaniu. W Argentynie działalność kulturowa nie może liczyć na wsparcie. Politycy mają w nosie tango: sprzedają wszystkie prawa Japończykom. Dlatego spędzamy w kraju dwa może trzy miesiące w roku. To wszystko. No i rzadko udaje nam się tak wszystko zaplanować, żebyśmy byli w Argentynie w tym samym momencie. Większość osób myśli o nas jednak jak o członkach jednej drużyny. Nieczęsto razem występujemy. Robimy to tylko wtedy, gdy tego naprawdę chcemy.
Wywiad przeprowadzony 3 czerwca 2001
Oryginał:
http://www.totango.net/salas.html
tłumaczenie: caminito
Pierwszy międzynarodowy sukces caminitopl!
Umieszczając na blogu tłumaczenie jego „kodeksu milongowego”, zdołaliśmy wstrząsnąć sumieniem naszego argentyńskiego kolegi tanguilla i wyrwać go z literackiego letargu (w który popadł był w grudniu). Fakt, iż jego tekst został przełożony na tak egzotyczny język, jakim musi mu się zdawać polski, przyprawił go o zawrót głowy i palpitację serca (z czego zwierza się już na www.tangoscopio.com). Przesyłam mu tłumaczenia waszych światłych komentarzy – jak kania dżdżu ich łaknie. Tak więc, jeśli macie jakieś przemyślenia, nie chowajcie tych skarbów przed światem! Piszcie: w imię rozwoju tangomyśli i umacniania przyjaźni między narodami!
A teraz do rzeczy: co czeka was w najbliższym czasie? W tym tygodniu postaram się zamieścić tłumaczenie długiego wywiadu z Fabianem Salasem (a w każdym razie pierwszą część). Później rozprawkę o stylach tanga.
Na razie zaś dalsza część ogłoszeń parafialnych:
Od najbliższego piątku (14 marca) wznawiamy kurs dla początkujących i rozpoczynamy kurs dla średniozaawansowanych i zaawansowanych.
Zajęcia odbywać się będą w szkole Stenotypii i Języków Obcych przy ulicy Ogrodowej 16
(UWAGA: Budynek jest schowany za kamienicą Ogrodowa 8, wejście od ul. Dobrzańskiego!)
Dla początkujących w godzinach 18:45-20:15
Dla średniozaawansowanych i zaawansowanych: 20:15-21:45
Cena 100zł/miesiąc lub 30 zł/zajęcia.
Zniżka studencka 20%.
Na zajęciach dla średniozaawansowanych i zaawansowanych (minimum pół roku tańczenia) będziemy rozpracowywać rozmaite style (przede wszystkim milonguero i salón, ale mogą się też pojawić elementy nuevo w homeopatycznej dawce), kładąc nacisk na INTERPRETACJĘ MUZYKI, TECHNIKĘ, a zwłaszcza na sposoby – i sztuczki – pozwalające UPRZYJEMNIĆ TANIEC. Sobie i partnerowi/partnerce.
Serdecznie zapraszamy!
K&M
Parkiet to najważniejsza, centralna część milongi. To niemal mistyczne miejsce, w którym muzyka dzięki tancerzom zamienia się w ruch; miejsce, w którym tancerze przeradzają się w uczucie, a uczucie w piękno… To również tutaj bywamy popychani, deptani i tratowani, a wówczas wymienione wcześniej uniesienia tracą w znacznej mierze swój czar. Trzeba więc zachować czujność!
Na parkiecie obowiązują pewne zasady. Szanujmy je, żeby oszczędzić sobie i innym nieprzyjemności.
PORUSZANIE SIĘ PAR
Łatwo zauważyć, że tancerze poruszają się w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Co więcej przemieszczają się po określonych „torach”. Oto ilustracja, która doskonale to obrazuje:

Tor zewnętrzny: Należy on do tych, którzy potrafią tańczyć. Wymaga on bowiem zachowania płynności ruchu, a ponadto tancerze, którzy nim suną, będą cały czas wystawieni na widok „obserwatorów”. Istnieje też ryzyko wpadnięcia na któryś z okalających parkiet stolików, co z pewnością nie należy do dobrego tonu, zwłaszcza jeśli przewrócimy stojące na nim trunki. W Argentynie kończy się to często burdą, a przynajmniej kopniakiem w kostkę.
Tor pośredni: Tutaj spotkać można przeważnie tancerzy średniozaawansowanych i tych tancerzy zaawansowanych, którym nieszczególnie zależy na publiczności. Ruch jest tu nieco mniej płynny, a swoboda – większa. Nie trzeba się przejmować obserwatorami.
W środku: Tutaj często tańczą początkujący (osoby tańczące od kilku miesięcy). Można tańczyć bardzo swobodnie, nie trzeba się przemieszczać, zachowywać płynności ruchu. Tutaj też bawią się ci zaawansowani milongueros, którzy chcą tańczyć w sposób nieco mniej ortodoksyjny albo (uwaga dziewczyny!) mają określone intencje romantyczno-erotyczne związane z partnerką (czytaj: chcą ją poderwać). Miejsce to zapewnia bowiem największą intymność, wielki mistrz może tu tańczyć z początkującą (a jest to ulubione zajęcie tangowych myśliwych) tak, by jego status na tym nie ucierpiał. Miejsce to pozwala także na taniec „na zwolnionych obrotach” zwany też „tango przytulango” lub „ekscytango”. W stylu tym najważniejsze jest objęcie, kontakt, intencja; ruch redukuje się bowiem do minimum. Najlepiej pasuje to do muzyki Pugliese, z innymi orkiestrami (nie mówiąc już o milongach) może się wydawać cokolwiek niestosowne.
KILKA WSKAZÓWEK:
Wskazówki te można uznać za „znaki drogowe” regulujące przemieszczanie się po torach parkietu.
–Trzymaj się swojego toru. Wybierz przestrzeń, w której czujesz się najswobodniej i trzymaj się jej. Nie należy tańczyć slalomem, niczym motocyklista omijający samochody.
-Nie zatrzymuj się. Jeśli nie tańczysz w środku, staraj się nie zatrzymywać na dłużej niż jeden czy dwa takty, choć oczywiście trzeba się dostosowywać do tempa z jakim poruszają się inni tancerze.
-Nie idź do tyłu. Należy unikać stawiania kroków w kierunku przeciwnym do ruchu na parkiecie, zwłaszcza plecami do tyłu.
-Nie blokuj parkietu. Nawet jeśli fajnie ci się gaworzy z partnerem/partnerką, lepiej kontynuować pogwarkę poza parkietem. Aczkolwiek prawdą jest, że pewien okres dzieli pierwsze nuty utworu od początku tańca, niektórzy nadmiernie go przeciągają, nie chcąc urywać ciekawej rozmowy. Można grzecznie zaproponować interlokutorowi dokończenie dyskusji gdzieś na boku. Nie ulega wątpliwości, że inne motywacje do blokowania ruchu – jak na przykład uczenie kogoś figury – są o wiele bardziej naganne i niegrzeczne. Jeśli przydarzył ci się właśnie atak serca, jesteś usprawiedliwiony, aczkolwiek kultura osobista nakazywałaby przesunąć się w stronę stolików, by nie przeszkadzać pozostałym tancerzom.
-Nie spiesz się. Unikaj wyprzedzania innych tancerzy. To nie tor wyścigowy, pośpiechem niczego nie zyskasz (oprócz spojrzeń pełnych dezaprobaty a może nawet kuksańca).
–Wyprzedzaj z lewej strony. Jeśli już musisz wyprzedzić inną parę (a czasem nie ma innego wyboru: zawsze się zdarza jakiś zawodnik, który wykonuje przez pięć minut fiorytury w jednym miejscu), omiń ją z lewej strony. Prowadzący będzie cię mógł zobaczyć (twarz partnerki zasłania mu przeważnie widok z prawej strony).
-Zachowaj odstęp. Odstęp ten zależy oczywiście od stopnia zatłoczenia parkietu. Niewątpliwie jednak warto przyjąć, że od 30 centymetrów do metra z lewej strony prowadzącego tancerza należy do niego. To jest ta przestrzeń, którą widzi i wykorzystuje, aby uniknąć kolizji z innymi parami. Na bardzo zatłoczonym parkiecie przestrzeń ta zawęża się do minimum, niemniej jednak należy ją szanować.
(Tłumaczenie: caminito. Publikujemy dzięki uprzejmej zgodzie tangoscopio: http://www.tangoscopio.com/
Serdeczne podziękowania dla Bartka za obrazek)
Od Caminito: argentyńscy nauczyciele prowadzący warsztaty w naszym kraju, jeśli w ogóle zniżają się do objaśniania kursantom zasad obowiązujących na parkiecie, przeważnie ograniczają się do na poły lakonicznej, na poły mistycznej formuły: „musicie mieć oczy wokół głowy”. Wydaje mi się (a wiem coś o tym z własnego doświadczenia), że tancerzom początkującym – czy nawet już trochę raczkującym – szalenie trudno jest stosować się do takiego zalecenia. Dlatego też najlepiej zacząć od przestrzegania jednej prostej zasady (oprócz tych, które wymienia tangoscopio):
Uważajcie przede wszystkim na parę, która tańczy przed wami. To wy macie dbać o to, żeby nic jej się nie stało. Musicie jej zostawić trochę przestrzeni, nie podchodzić za blisko, “osłaniać jej tyły”. To naprawdę nie jest takie trudne. Jeśli nie macie oczu wokół głowy, miejcie je przynajmniej z przodu swojej szanownej makówki. Tak, zaawansowani stażem partnerzy, dotyczy to również was! Jeśli para tańcząca przed wami nie wykonała właśnie dwóch szybkich kroków do tyłu, a mimo to na nią wpadliście, wina leży po waszej stronie!
Nie zgadzacie się? Chcecie coś dodać, podzielić się przemyśleniami? Zapraszamy do wpisywania komentarzy.
Sądziliśmy, że zakończymy pisanie tego bloga tuż po powrocie do Warszawy, że odwiesimy go na kołku… aż do następnego wyjazdu do Buenos. „Nihil suave, quod perpetuum” – mawiali starożytni: co się zbytnio przeciąga – nudzi. Rzut oka na statystyki uświadomił nam jednak, że mamy ważną rolę do odegrania. Nie chodzi przy tym o samą liczbę odwiedzin (choć średnia dobowa oscyluje wokół imponującej setki!), ale o pytania, na które internauci szukają odpowiedzi na Caminitopl. Oczywiście nasz blog wyświetla się, gdy wpisać w wyszukiwarce takie banalne wyrażenia jak np. Caminito + Kasia + Mateusz. Okazuje się jednak, że internauci żądają też od nas odpowiedzi na pytania zgoła innej wagi, ba, na palące problemy społeczne! Wpisywali między innymi: dziewczyny w szortach; listy z wyzwiskami; maść na naciągnięty mięsień; ładne tatuaże; najbardziej ładnie tańczący człowiek; sufit w łazience!
Dlatego też zmieniliśmy podtytuł bloga; będziemy musieli przysiąść fałdów i wziąć się ostro do roboty. Ale – by sparafrazować innego starożytnego – dla zadośćuczynienia żądaniom naszych lubych czytelników gotowi jesteśmy stać się ciasteczkiem albo słodkim winem…
Nauczyciele
Published 3 marca, 2008 Nauczyciele tanga , Tango argentyńskie 2 KomentarzeTagi: Adrian Veredice, Alejandra Hobert, Andrea Missé, Corina de la Rosa, Dante Sanchez, Ezequiel Paludi, Geraldine Rojas, Ines Muzzopappa, Javier Rodriguez, José Halfon, Julio Balmaceda, Noelia Hurtado, Osky Casas, Pablo Rodriguez, Susana Miller, Viky Cutillo
Dwa pobyty w Buenos Aires i rozmaite warsztaty w Polsce i zagranicą pozwoliły nam się zetknąć z kilkudziesięcioma parami nauczycieli. Większość z nich pogrzebaliśmy w mrocznych zakamarkach niepamięci. Zdarzali się poprawni… i przeciętni. Na szczęście spotkaliśmy też „maestros”, którzy wywarli na nas silne wrażenie, chcielibyśmy ich przeto polecić.
Wpierw jednak pozwolę sobie na pewną uwagę natury ogólnej na użytek laików.
Tango Argentyńskie wywodzi się z miejskiej tradycji ludowej. Z tego też względu nie ma jakiejś jednej specyficznej techniki i nie jest ściśle skodyfikowane. Milena Plebs w styczniowej „Tangaucie” przytacza znamienną anegdotkę: „Przed dwudziestoma laty Miguel Zotto zaprosił grupkę uznanych nauczycieli i milongueros do klubu Sin Rumbo. Pragnął wraz z nimi skodyfikować ten taniec, opisać rozmaite salidas, rozwinięcia i zakończenia (resoluciones), aby ujednolicić proces nauczania. Okazało się to niemożliwe, ponieważ każdy bronił własnych rozwiązań”. Mamy więc tyle postaci tanga argentyńskiego, ilu tańczących, choć oczywiście, jak dodaje Plebs, można wyróżnić główne kierunki czy nurty.
Obecnie te główne kierunki to milonguero, salón i nuevo (oraz ich rozmaite kombinacje). Same nazwy są wprawdzie problematyczne i Argentyńczycy toczą na ich temat zaciekłe boje, ale nie ma sensu wdawać się w ten spór (niebawem przedstawimy zresztą uczoną rozprawkę p.t. „Style tanga w obrazkach”, która, miejmy nadzieje, rozwieje wątpliwości naszych czytelników).
W każdym razie każdy aficionado tanga, szukający nauczyciela, musi mieć te różnice na uwadze.
(M) Jeśli trafimy do nauczyciela milonguero, możemy być pewni, że to, czego się nauczymy, będziemy mogli z powodzeniem zastosować na milondze (jeśli nie będzie to milonga alternatywna!). Z drugiej strony istnieje poważne ryzyko, że nauczyciel uczyć będzie według schematu: „patrzcie, jak ładnie tańczę, jakie szybkie i fajne kroczki stawiam i róbcie to samo”. Przy czym co chwila pokazywać będzie coś innego, nie pamiętając, co przed minutką wyczarował szparkimi, przyznać trzeba, kończynami.
(S) Nauczyciele salonu uczą zazwyczaj sekwencji. Jeśli nie są to sekwencje pokazowe, które tylko Rojas potrafi zaserwować i to w parze z Rodriguezem, to świetnie, ale pamiętajmy, że salón z samej swej natury jest o wiele bardziej „przestrzenny” od milonguero, innymi słowy pożera więcej metrów kwadratowych parkietu. Salón jest też o wiele trudniejszy (początkujący tancerz zorientuje się raz-dwa, że o wiele łatwiej zrobić coś szybko niż wolno). Salón to najbardziej romantyczny rodzaj tanga i wymaga doskonałego cielesnego porozumienia partnerów. Wspólne poruszanie się, które angażuje całe ciało, wprawia niemal w ekstazę i upojenie (coś porównywalnego do upalenia trawą, aczkolwiek głupi rechot jako skutek uboczny raczej nie występuje), trzeba więc starannie dobierać partnerki/partnerów do ćwiczeń, zabawa może się bowiem zakończyć poważnymi powikłaniami egzystencjalnymi i emocjonalnymi komplikacjami.
(N) Nuevo to gra na loterii. Chyba w tej kategorii mamy największy rozrzut wśród nauczycieli. Jeśli poznamy na zajęciach skomplikowaną sekwencję z ganchami, colgadami itp., ale nie będziemy potrafili niczego z niej powtórzyć z osobą, z którą nie byliśmy na zajęciach (bez mrugania okiem i rozbudowanych pogawędek), koniecznie zmieńmy nauczyciela!
A teraz już lista.
(S+M) Pablo Rodriguez i Noelia Hurtado.
Naszym zdaniem najlepsi. Można się godzinami wpatrywać, jak robią najprostszy krok. Czysta poezja. Wydać się to może nieprawdopodobne, ale uczą równie znakomicie, jak tańczą. Przerażająco młodzi, energetyczni i opanowani w tańcu.
Uwaga! Jesienią prawdopodobnie sprowadzimy ich do Polski!
(S+N) José Halfon i Viky Cutillo
Nasza ulubiona para od nuevo, pewnie dlatego, że jest to nuevo zbudowane na bardzo solidnym fundamencie salonu. Świetni nauczyciele z ciekawą metodyką nauczania. Nawet jeśli wyleci nam z głowy demonstrowana sekwencja, zostaje wiele elementów, które można swobodnie komponować, a przede wszystkim technika ruchu i muzykalność – zwracają uwagę na frazowanie i pauzy (gwoli prawdy dodać trzeba, że na pokazach zdarza im się skupiać na figurkach, a muzyka schodzi wtedy na dalszy plan. Ale nie jest to ranking tancerzy, lecz nauczycieli). Odwiedzą nas we wrześniu.
(S+M) Javier Rodriguez i Andrea Missé.
Javier zaczyna przeważnie lekcję od kwadransa chodzenia w przód i w tył, dodając stopniowo różne ozdobniki. Człapanie za tym bogiem tanga i próby dotrzymania mu (ślicznego) kroku to chyba najlepsze ćwiczenie techniki, jakie można sobie wyobrazić. Zwłaszcza, jeśli partnerka musi być „elegante”, a partner „divine”. Po takiej rozgrzewce uczą rzeczy bardziej skomplikowanych i lekcja staje się mniej ciekawa, aczkolwiek nadal godna polecenia. Trudni do upolowania, przez większą część roku klonują Azjatów.
(S+N) Adrian Veredice i Alejandra Hobert
Kolejna para łącząca nuevo z salonem. Na technice specjalnie się nie skupiają, za to pokazują super skomplikowane bajery, na pierwszy rzut oka niemożliwe do wykonania, obdarzone jednak tą niesłychaną zaletą, że koniec końców okazują się niezwykle proste. Wymarzeni nauczyciele dla tancerzy, którzy chcą zabłysnąć na parkiecie.
(M) Susana Miller.
Najlepsza nauczycielka dla początkujących, którzy mają kłopoty z „bliskim trzymaniem”. Po lekcji będą tańczyć, jak bóg milongueros przykazał.
(M) Osky Casas
Naszym zdaniem najlepszy obecnie nauczyciele milonguero. Tańczy jak starzy wyjadacze, a uczy o wiele lepiej. Jedyne zastrzeżenie: kiedy na lekcję przychodzi niewiele par, staje się ździebko humorzasty.
(Estilo Balmaceda) Julio Balmaceda i Corina de la Rosa
Świetni tancerze i zasługujący na szacunek nauczyciele. Technika, której uczą, może się diametralnie różnić od tego, co głoszą inni nauczyciele. Ale działa! Julio bezpośredni do bólu, autor głośnej koncepcji „culo feliz”.
(S) Dante Sanchez i Ines Muzzopappa
Tegoroczni mistrzowie tango de salón. Nie jestem wielkim fanem jego sposobu poruszania się (jak na mój gust to mógłby choć czasem wyprostować którąś nogę), ale uczą diablo dobrze. Obecnie prowadzą grupę dla początkujących w szkole Copellego, przychodzi niewiele osób, lekcja ma więc charakter po części indywidualny. No i muchachos dopiero zaczynają uczyć, więc bardzo się starają. Poza tym nazwisko Ines podziałało na nas jak magnes.
(Estilo Paludi) Ezequiel Paludi i Geraldine Rojas
Dla wszystkich z powodu mitu Geraldine. Dla najśmielszych ze względu na trudność sekwencji, skąpe wskazówki udzielane przez prowadzących (radź sobie chłopak sam, skoroś już tu przyszedł! Staraj się mała!) i konieczność zademonstrowania własnych osiągnięć na środku sali (co kończy się przeważnie gromkim rechotem Geraldine: „no pa! Zobacz jak ona śmiesznie tą nogą rusza!”)
(N) Pablo i Dana
Przez pierwsze dwa tygodnie lekcji budzili w nas euforię. Później nam przeszło i poczuliśmy się trochę znudzeni. Tańczą rewelacyjnie, zawsze razem, doskonale zgrani, w przeciwieństwie do wielu nuevowców naprawdę muzykalni, każda zabawa rytmu, każda fraza oddana w tańcu, przełożona na ruch. Uczą raczej sekwencji na pokazy; nawet jeśli partner będzie umiał je bosko poprowadzić, to pewnie na świecie jest ze dwadzieścia partnerek, które temu wyzwaniu podołają (inni nauczyciele ze szkoły DNI, którzy potulnie chodzili na ich zajęcia, wykonywali rzeczone sekwencje trochę na słowo honoru). Duży plus za ćwiczenia przygotowawcze na początku zajęć. Nie są to zawsze te same wygibasy rozluźniająco-rozciągające, ale ćwiczenia dostosowane do programu danej lekcji (dotyczy to również innych nauczycieli ze szkoły DNI. Na marginesie dodam, że podobały nam się jeszcze lekcje milongi z Hektorem i Silviną).
(S) Andrés Laza Moreno
Solidny, elegancki salón bez specjalnych fajerwerków. Ale na bezrybiu i rak ryba. Przesadzam, facet jest naprawdę niezły. Uczył jednak sam, bez partnerki, co nawet największych mistrzów pozbawia uroku, zwłaszcza jeśli drugą połową ma być młodsza latorośl Disparich, a więc siostra Geraldine.
Serce aż rwie mi się do tego, by dopisać Sebastiana Achavala i Roxanę Suarez, którzy tańczą boski salón i z tego, co słyszałem, nieźle uczą, ale cóż robić, nigdy nie trafiliśmy do nich na zajęcia. Nie byliśmy też nigdy u Naveiry, Chicho ani u Horacio Godoya, ot los nie był dla nas łaskawy, wiemy jednak, że młodzi argentyńscy wymiatacze cenią ich bardzo wysoko. W światku nuevo prawdziwym kultem otaczają też Pabla Inzę, gdy ten produkuje się na parkiecie Practiki X narybek patrzy z rozdziawioną gębą i wzrokiem pełnym cielęcego zachwytu.
A CO SIĘ TYCZY NIEARGENTYŃCZYKÓW:
(S+M) Ney Melo i Jennifer Bratt
Bardzo mi się podoba ich taniec. Uczą też doskonale, skupiając się po pierwsze na muzykalności, po wtóre zaś na uprzyjemnieniu tańca: a w gruncie rzeczy o to w tym wszystkim chodzi! Bardziej wyrośnięta część Caminito przyznaje też dodatkowe punkty za perfumy Hypnotic Poison, którymi skrapia się Jenny.
Mamy nadzieję, że ktoś ich jeszcze do nas sprowadzi.
(M) Janek i Pola Woźniakowie.
Za opanowaną do perfekcji sztukę przekształcania lekcji tanga (a więc żmudnych i znojnych ćwiczeń) w pyszną zabawę. Dodatkowe punkty dla Poli za elegancję (która ani trochę nie maleje nawet w kontakcie ze słabszymi partnerami) i dla Janka za muzykalność i niespożytą wyobraźnię w wymyślaniu fajnych „kroczków”. Gdyby nie oni, pewnie byśmy zrezygnowali z tanga gdzieś po drodze.
Ocena nauczycieli ma nie tylko charakter subiektywny, ale też efemeryczny. Jedni nauczyciele doskonale uczą początkujących, inni średniozaawansowanych czy zaawansowanych. Niektórych nauczycieli uznawaliśmy za geniuszy powiedzmy trzy lata temu, warsztaty z nimi wynosiliśmy pod niebiosa, a teraz pewnie byśmy do nich nie poszli. Inni znów wydawali nam się kiedyś mało pomocni, a teraz bardzo nam się podobają.
Wracając do Buenos…
Niektórzy nauczyciele uczą w wynajętych salach lub przed milongami. Inni w szkołach tańca. Osobom, które znają hiszpański, choćby na poziomie tango-basic, odradzamy chodzenie do szkół nastawionych głównie na turystów, czyli przede wszystkim „Escuela Argentina de Tango”. Status pośredni mają „Tango Brujo” i DNI (z tego, co słyszałem, to także „La Viruta”, ale nie byliśmy tam na żadnej lekcji, więc się nie wypowiadam). Naszą ulubioną szkołą jest „Escuela Carlos Copello” przy ulicy Anchorena (pięćsetcośtam). Zdecydowana większość uczniów to Argentyńczycy. Nauczyciele prowadzą regularne kursy a nie cotygodniowe warsztaty (uczenie sekwencji tak jak to robią Argentyńczycy na wyjeździe). Sam Copello nie budzi we mnie płomiennego zachwytu, ale zatrudnia doskonałych nauczycieli (lepiej jednak omijać jego syna, Maxi Copellego).
Zdecydowanie polecałbym wszystkim lekcje dla początkujących lub średniaków. Na takich lekcjach można się naprawdę wiele nauczyć. Nawet jeśli tańczymy lepiej od innych uczniów, to nauczyciele poświęcą nam sporo uwagi. Lekcje dla zaawansowanych to przeważnie skomplikowane układy być może doskonałe na pokazy, ale mało przydatne na milongach. Nie dotyczy to Osky’ego – na jego lekcje dla zaawansowanych spokojnie mogą chodzić średniozaawansowani tancerze. Uwaga: lekcje dla początkujących w DNI są adresowane rzeczywiście do początkujących.
Dylemat lekcje grupowe czy indywidualne każdy musi rozstrzygnąć sam. W Polsce, gdy jakiś argentyński nauczyciel zostaje na dłużej, zazwyczaj śpiewa sobie za zajęcia grupowe po 50 złotych, czyli stówkę od pary. Za 150 zet tej samej parze udzieli lekcji prywatnej, więc grupowe świecą pustkami. W Argentynie rozrzut cenowy jest o wiele większy. Lekcja grupowa kosztuje od 10 do 15 pesos, natomiast prywatna od 100 do 160 (czasem odrobinę mniej, czasem więcej).
Najlepszy stosunek cena/jakość mają więc te zajęcia grupowe, na które przychodzi po kilka par. Szukajcie a znajdziecie!
I jeszcze jedno. Jak uczą się młodzi Argentyńczycy? Jeśli wierzyć ich deklaracjom ci, którzy złapali bakcyla, chodzą przez pierwsze dwa lata po 5 razy w tygodniu na zajęcia + niemal codziennie na milongi. Dziewczyny po tych dwóch latach przeważnie przestają chodzić na zajęcia (trudno się dziwić, tańczą już naprawdę świetnie), a faceci ograniczają się do dwóch lekcji w tygodniu u ulubionych nauczycieli, wolą chodzić na practiki i milongi. No i oczywiście szlifują umiejętności kiedy tylko mogą.