Ulubiona formuła mojego przyjaciela „bo rodzina, bądźcie pewni, to też ludzie, chociaż krewni” w wypadku DNI znajduje całkowite potwierdzenie. Za kokpitem sklepiku zasiada brat Dany, mama Dany uczy jogi, siostry Dany krążą z dzieciątkami na ręku, wokół wałęsają się psy (pewnie Dany), walają porozrzucane kredki (Dany?) i panuje ogólnie rodzinna atmosfera (to z pewnością jej sprawka). Mam nadzieję, że reszta kadry też jest spokrewniona, jeśli nie z Daną, to chociaż z Pablem, inaczej cała koncepcja na nic, nie udało mi się tego jednak ustalić z oczywistą oczywistością nawet przy nieocenionej pomocy Joasi C. Rodzina DNI dochowała się nowego przychówku i ci, którzy jeszcze rok temu terminowali, dziś już uczą pełną parą. Dzieci w kształtnej postaci Gonzala, Sebastiana i Silviny opuściły już gniazdo i pracują na swoim. Latka lecą, Panie dziejku. DNI wysadziło się na nową chatkę blisko stacji Bulnez, ma więc dwie siedziby, przy czym pierwszą opanowały nieznośne psy i bachory (chciałam powiedzieć słodkie acz nieco głośne dzieciątka i dulces perritos), w drugiej jeszcze suszą się tynki.
Jeśli już przy rodzinnych skojarzeniach wylądowaliśmy, pozwólcie drodzy czytelnicy i czytelniczki na osobistą dygresję. Kiedy moja siostrzeniczka Ola liczyła sobie 4 wiosny, z najwyższą powagą wdrapywała się na krzesło w kuchni i z lubością prezentowała przed zachwyconą, wdzięczną i wzruszoną do łez publicznością w postaci dziadka i babci cały zaległy repertuar wierszyków i piosenek. Ola była w swoim żywiole, nawet tornado nie powstrzymałoby jej przed zaśpiewaniem o zielonych butkach i tyci grzybkach. Ten obrazek stanął mi przed oczyma jak żywy (w moim wieku też będziesz, łaskawco, skazany na wieczne reminiscencje), gdy patrzyłam na Danę, która improwizuje po zajęciach z techniki coś, co z braku lepszych określeń nazwać by można tańcem współczesnym. To samo oddanie, zapamiętanie, ta samo upodobanie w byciu podziwianą, oglądaną, uwielbianą. Osobiście nie wierzę, żeby Dana kiedykolwiek czuła się źle w swoim ciele (pewnie nigdy jej nawet ząb nie zabolał, bo paluszek to jednak tak, przyszła z ogromniastym plastrem na nodze), żeby była skrępowana, zawstydzona, zaszpuntowana od środka. To sprawia, że każdy jej ruch jest pewny, doskonały, wykończony. A przede wszystkim ozdobny, Dana jest w mojej prywatnej klasyfikacji tancerką barokową. W skrócie swoje wrażenia ujęłabym następująco:
Jeśli już Was ten święty odór znużył, pozwolę sobie wsadzić do beczki miodu łyżkę dziegciu. Dana jest genialną tancerką, jest też charyzmatyczną nauczycielką. Jej doskonałość nie płynie jednak, wbrew sławie techniki DNI, ze żmudnego wkowalania w ciało cudzych konceptów, odwrotnie, refleksja przyszła dopiero później, kiedy Dana przystąpiła do uczenia. Prosty dowód: jej wychowanki i pupilki, skądinąd świetne bailariny, które nawet o piątej rano, na kacu i w środku grypy z techniką są za pan brat, już tej iskry nie mają. Dana jest jedna jedyna.
I jeszcze jedno osobiste wyznanie w domowym zaciszu rodzinnej atmosfery: jestem gorącą wielbicielką zajęć ze świadomości ciała, maniaczką techniki, świeżo upieczoną wielbicielką ćwiczeń z energii, ergonomii ruchu itp., gniewam się jednak i zżymam, gdy ktoś próbuje mi wcisnąć ciemnotę, nadużywa mojej dziecięcej ufności i zapewnia, że uczy uniwersalnej techniki (oczywiście w przeciwieństwie do wszystkich innych, którzy uczą stylu). Gniew mój jest potworny na miarę Conana: nie ma uniwersalnej techniki!!!! Techniki tanga są różne! Wystarczy wskoczyć jednego dnia na zajęcia do Luny Palacios, Dany i Cecylii Garcii (czego doświadczyłam w ubiegły poniedziałek), aby się o tym przekonać na własnych cifach. Uniwersalna to może jest zasada, żeby się nie przewracać (bardzo odkrywcza), bo już nawet stoi się odmiennie i nie jest to wcale kwestia stylu. Uff, już mi lżej, strąciłam z serca żmiję, co kąsała swoim jadem śmiertelnie. Pozostaję w niezmąconym spokoju mimo nawału rozmaitości
Wasza niestrudzona reporterka
*Dla ukochanych, acz niezorientowanych w twórczości Petera Greenewaya Czytelników: Por. „Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek”