Komentarze in situ oraz wpisy fachowców na kochanym forum pokazują, że „ściema” wzbudziła pewne kontrowersje i przyznam, że bardzo mnie to cieszy. Nadal bowiem uważam, że ściema w tangu (i poza nim) jest wielce szkodliwa. Nie tylko dla uczniów. Również dla samych ściemniających nauczycieli. I dla tak zwanej „ogólnej atmosfery”.
Nauczyciel tanga, traktujący uczniów jak wyznawców, przekazujący swoje nauki jako jedyne możliwe/ dopuszczalne/dozwolone/skuteczne itd. naraża się na spore nieprzyjemności. Po pierwsze, będzie skazany na obcowanie ze swoimi rozfanatyzowanymi uczniami, powtarzającymi jak mantrę jego słowa (inna sprawa, że często przeinaczone). To zaś dla osoby o w miarę normalnej konstytucji psychicznej nigdy przyjemnym nie jest. Po drugie zaś, jego uczeń zetknie się prędzej czy później z innym nauczycielem, uczącym czegoś innego (ale niemniej, a może bardziej przekonująco i autorytatywnie). W takich wypadkach zdarza się nader często, iż biedny uczeń zaczyna odczuwać do swojego dotychczasowego mentora silną niechęć (czasem graniczącą z fiksacją). Sądzę, że wszyscy słyszeliście z ust tangowych przyjaciół tekst następującego rodzaju: „chodziłem przez pół roku do nauczyciela Kowalskiego. Cały czas truł mi o prowadzeniu z wątroby, ani razu nie zająknął się zaś o śledzionie. Tymczasem słynny Covalas z Argentyny już na pierwszej lekcji powiedział, że w tangu bez śledziony ani rusz. Czemu Kowalski zataił przede mną świętą prawdę o śledzionie? Albo jest niekompetentnym idiotą albo zwykłym draniem”.
W każdym razie my słyszeliśmy to setki razy, z dziesiątek ust. Mnie to rybka, jestem nieczuły jak głaz, ale Kasia potrafi wieki poświęcić na ratowanie cudzej reputacji. Wstrętna hipokrytka!
Chciałem teraz dodać kilka słów o centrum, które na Starym Kontynencie budzi tak wielkie emocje i burzliwe polemiki.
Rozmawiałem na ten temat z sześcioma parami z najwyższej półki. Nie jest to próba szczególnie pokaźna, a ponadto wybrałem takich rozmówców, których znam osobiście i bardzo cenię jako nauczycieli. W tym sensie wyniki mogą nie być miarodajne. Niemniej jednak starałem się przepytywać w równej licznie „tradycjonalistów” i „nuewowców”. Oto jak można pogrupować ankietowanych:
I. Antycentryści:
Ich zdaniem centrum to jakaś ściema. „Moja babcia tańczyła jak bogini bez tego całego centrum, mój wujcio tańczy bez niego jak marzenie, ja też gwiżdżę na to centrum, a jestem wielką gwiazdą. Dość mam słuchania tych bzdur”. (w tej grupie dominują tak zwani starzy milongueros i ich młodsze odpowiedniki. Spotkamy tu również wielu salonowców. Przykład najpiękniejszy: Geraldine Rojas, która w Berlinie na technice dla kobiet długo wykładała, jak od tej gadaniny o centrum robi jej się niedobrze).
II Pseudocentryści:
Centrum to dla nich modne pojęcie, którym warto się posługiwać (tylu kolegów mówi o tym centrum, że pewnie coś w tym jest). Posługują się nim jednak z pewną taką nieśmiałością, jakby nie wiedzieli do końca, co z tym fantem zrobić (w tej grupie zdecydowanie dominują mistrzowie tango salon): „hmmm, centrum. Nie jest tożsame z punktem kontaktu, ale oczywiście znajduje się w klatce piersiowej”. Może bez przykładów, bo to zachwiałoby ich pozycją w Polsce.
III Sanczopansyści:
-Centrum to dla nich po prostu brzuch, stosują zresztą terminy centrum i „pansa” zamiennie. „Centrum to obszar między torsem a biodrami. Ruch przechodzi z góry na dół przez centrum”
IV Strukturaliści:
Uważają, że centrum to konkretny obszar ciała, usytuowany mniej więcej na wysokości splotu słonecznego. „Zamykając” owo centrum uzyskujemy odpowiednią zwartość tak zwanej „struktury”. Aby poczuć, czym jest zamknięcie tego centrum, możemy wsadzić sobie kciuk (własny, cudzy – byle czysty) do ust i spróbować go zassać. Wystarczy wpaść do DNI, aby się o tym dowodnie przekonać.
V. Energetycy:
Zgadzają się, że centrum to konkretny obszar ciała, ale przypisują mu funkcję bardziej bliskowschodnią: „to obszar, w którym gromadzi się i z którego się rozchodzi ludzka energia. Obszar, z którego możemy wyprowadzać ruch”. Centrum sytuują kilka centymetrów pod pępkiem.
VI. Ekwilibryści:
Jak wyżej, ale kładą nacisk na to, że „koneksja z własnym centrum” zapewnia im równowagę.
Pewien zamęt (jak również wątpliwości) wprowadza to, że niektórzy strukturaliści sytuują centrum tam, gdzie ortodoksyjni energetycy czy ekwilibryści, a niektórzy energetycy czy ekwilibryści tam, gdzie ortodoksyjni strukturaliści. Ponadto nie zawsze mamy do czynienia z ostrymi podziałami. Myślę jednak, że nasza ankieta jest interesująca i warta rozważenia.
Przeprowadziliśmy ją, jak już mówiłem, na tuzinie Wielkich Mistrzów. Wyniki przedstawiają się z grubsza następująco. Połowa ankietowanych osób nie przywiązuje wielkiej wagi do owego centrum (z czego 25% ankietowanych to zdecydowani antycentryści, a 25% osoby o obojętnym stosunku do centrum). Wśród drugiej połowy przeważają (bardzo nieznacznie) strukturaliści. Wśród zwolenników centrum bardzo zdecydowanie przeważają kobiety. Mężczyźni dominują w grupie centrosceptyków. Niemal wszyscy tancerze „tradycjonaliści” to antycentryści. Nie dotyczy to ich partnerek. Tu dominuje pseudocentryzm lub strukturalizm.
Na koniec dwa fragmenty naszych wywiadów środowiskowych (bardzo charakterystycznych).
Oto wypowiedź dziewczyny, która uchodzi tu – w pełni zresztą zasłużenie – za wyrocznię jeśli chodzi o świadomość ciała, przenoszenie technik tańca współczesnego do tanga itd.
– „moje centrum znajduje się tu (mówiąc to nacisnęła jakiś punkt pod swoim pępkiem). Jest to miejsce, które pozwala mi zachować równowagę. Gdyby nie centrum ciągle bym się przewracała”. Zapytałem, co znaczy „zamykanie centrum”: „dla mnie to nic nie znaczy – odparła. – Ale prawdopodobnie chodzi o zamykanie żeber, aby rozprostować plecy. Mówię, że dla mnie to nic nie znaczy, gdyż moje centrum sytuuje się o wiele niżej. Skądinąd mój partner twierdzi, że jego centrum to klatka piersiowa”.
A oto wywiad z parą mistrzów tanga salon.
Pytanie: czy ucząc posługujecie się pojęciem centrum, a jeśli tak, to co ono dla was znaczy?
Ona : „Tak oczywiście. Uczymy o centrum”.
On: „Pierwsze słyszę. Ja na pewno nie”.
Ona: „Dla mnie centrum jest istotne. Pozwala mi utrzymać proste plecy. Kiedyś się bardziej garbiłam, a gdy zaczęłam pracować z centrum przeszło. Poza tym dzięki pracy z centrum moje nogi są lżejsze”.
On: „Ja nic nie wiem o żadnym centrum”
Ona: „Fakt. My tańczymy blisko ziemi (muy al piso – nie wiem, jak to ładnie przełożyć). W naszej technice centrum nie ma specjalnego znaczenia. O wiele ważniejsze jest dla tych, którzy robią skoki i różne takie”.
Pisząc, że wśród centrystów dominują kobiety, stwierdzam po prostu fakt. Nie sugeruję, że centrum jest jednopłciowe. Moim zdaniem te płciowe różnice w nastawieniu do centrum to pozór. Wynikają one raczej z tego, że Wielkie Mistrzynie o wiele częściej niż Wielcy Mistrzowie mają za sobą całe lata baletu lub tańca współczesnego – a więc dyscyplin, w których o centrum (o ile wiem) mówi się sporo i fachowo. Ponieważ jednak nie pytałem o to wszystkich ankietowanych trudno mi tę hipotezę potwierdzić (ale jestem mocno przekonany o jej trafności).
Centrum, nie centrum…
Jak mówi inny mistrz (umiarkowany centrysta strukturalny): tango bez paradoksów byłoby śmiertelnie nudne.
Pora się zbierać. Ostatnia lekcja, ostatnia milonga i lecimy do domu. Wpierw jednak obiecany konkurs.
Pierwsze pytanie.
Jaką ulicę w Buenos Aires przedstawia to zdjęcie?
Pytanie jest trudne. Dla ułatwienia dodam, że osoba, która odpowie na nie prawidłowo otrzyma w nagrodę płytę Juana D’Arienzo z tangowym standardem o tytule identycznym z nazwą tej ulicy.
Drugie pytanie prostsze.
Na jakim placu w Buenos Aires znajduje się ten pomnik ku czci Stephena Kinga?
Nagroda: wejściówka dla dwóch osób na milongę w Cifie z pokazem Horacjusza i Cecylii.
Powodzenia!