W poszukiwaniu zaginionej grupy hetyckiej dr Indiana Ghandi przemierzył nie tylko Akermańskie Stepy, ale i Bezdroża Mesapijskie. Już nieraz palatalizacja rzucała mu się do gardła, raniąc mu kształtną pierś kosmatymi szponami. Złowieszcze potwory Kentum i Satem wielokroć wykradały mu batoniki i pozbawiały codziennej dawki witamin. On jednak, niestrudzony, mężny, wybraniec fortuny, dzierżąc w mocarnej dłoni szeregi apofoniczne, strząsał z sandałów prochy trackie, dackie i pajońskie i, śmiało wygrażając światu, gwizdał na niebezpieczeństwo i znoje poszukiwań. Tym razem jednak znalazł się w beznadziejnym położeniu.
Ciężko ranny, ścigany przez krwiożercze plemię Huncwotów, ledwo doczołgał się do ciemnej pieczary, która mogła mu zapewnić schronienie. Wiatr gwizdał szaleńczo z czterech stron świata, noc zapadła gęsta, nieubłagana, by dopełnić to mrożące krew w żyłach widowisko.
Wtem, z głębi jaskini, czuły narząd słuchu naszego asa lingwistycznej archeologii, posłyszał fantastyczne dźwięki. Po kilku niepewnych krokach dotarł do wąskiego przesmyku prowadzącego do drugiej, większej i silnie oświetlonej komnaty. Nadzieja musnęła jego rozjaśnione czoło, niczym powiew wiosny. Jak kwiatki, nocnym powarzone szronem, stulone gną się, a gdy je odbieli słońce wraz czołem się wznoszą i łonem, tak samo otucha wystrzeliła w naszym bohaterskim badaczu. Poprawił węzeł Windsorski na swym obluzowanym krawacie i wytężył wzrok.
Przy wielkim ognisku tłoczyły się niezwykłe stwory, splecione w lepkich uściskach. Za połyskującym masą perłową ołtarzem wielki kapłan odprawiał jakiś pradawny rytuał. Dr Indira uniósł Ray Bany i przetarł oczy. Poczuł jak zimne stróżki strachu ściekają mu po piętach. Rozpoznał to dumne oblicze, które tylekroć podziwiał na kartach starych inkunabułów i pożółkłych grymuarów. Dr Ghandi nie miał wątpliwości. Przed nim w zasięgu telefonu stał legendarny James Bates, król praindoeuropejskich didżejów, przestępując dziarsko z nogi na nogę, niczym młodzieniaszek, choć musiał sobie liczyć pięć tysięcy lat i piętnaście złotych za wstęp!
Król-kapłan uniósł głowę, spojrzał prosto na naszego bohatera oczyma jaśniejącymi niby dwa rozżarzone diamenty. Rozchylił purpurowe wargi i wysyczał nieludzkim głosem złowrogie zaklęcie: „Ostattnyatanddah”.
Dr Indira obudził się zlany zimnym potem. Na szczęście to tylko sen. Przygoda dopiero się zacznie – pomyślał.
16:00-17:00 Praktyka
17:00-21:00 Milonga
Wstęp:
Milonga 15 zł
Praktyka 10 zł